Pomagajmy potrzebującym zwierzętom – niezwykła historia Lalki

Pomagajmy potrzebującym zwierzętom
– opowiadanie dla dzieci oraz wszystkich, którzy lubią prawdziwe historie o zwierzętach.

Witajcie!
Jestem Lalka, ale nie taka do zabawy, ponieważ jestem suczką. Lalka, to moje imię. Dawno, dawno temu traktowano mnie tak, jak dziewczynki traktują swoje ukochane lalki. To było wtedy,
gdy byłam małym, puchatym szczeniaczkiem. Byłam przytulana i wszyscy zachwycali się moim wyglądem. Po kilku miesiącach, gdy trochę podrosłam, wziął mnie do siebie mój nowy właściciel, Pan Adam. Zamieszkałam na podwórku w budzie. Na początku było mi dobrze, ale po pewnym czasie mój nowy właściciel zaglądał do mnie coraz rzadziej. W mojej misce nie zawsze była woda, a jak zapewne wiecie, każdy pies musi mieć stały dostęp do wody. Jedzenie też nie było dobre, ale jadłam, to, co mi dawali. Pan Adam często dawał mi to, czego jego rodzina nie zjadła. Chyba nie wiedział o tym, że psy nie mogą jeść każdego pokarmu, jaki jedzą ludzie. Tak to już jest w przyrodzie, to, co jest dobre dla jednych, może zaszkodzić innym. Najbardziej mi przykro, że trzymali mnie na łańcuchu. Był ciężki i nie mogłam swobodnie biegać, a zimą był bardzo zimny. Pan Adam nie zauważył, że zepsuła mi się buda, miała dziurawe ściany i podłogę, więc wiatr hulał po niej we wszystkie strony. Było mi smutno. Dobrze, że obok, w drugiej budzie, mieszkała moja przyjaciółka Sonia. Wspierałyśmy się wzajemnie
i pocieszałyśmy się w trudnych chwilach. Raz było lepiej, raz gorzej, ale w pewnym momencie zdarzyło się coś, co całkiem odmieniło moje życie. Na mojej sierści coś wyrosło. Nie wiedziałam, co to jest, a stawało się coraz większe i większe. Pan Adam nie zwracał na to uwagi.
W takich chwilach, gdy był obok i w ogóle się nie przejmował tym, że jestem chora, było mi bardzo przykro. Ja, sama nic nie mogłam poradzić. Nie wiedziałam, co robić. Sonia też nie umiała mi pomóc. Mimo tej trudnej sytuacji, wciąż kochałam Pana Adama. Z psami tak już jest, kochają swoich właścicieli na zawsze. Szkoda, że są ludzie, którzy tak kochać nie potrafią.
Pewnego dnia usłyszałam, że to, co wyrosło mi na sierści nazywa się guz. Niestety, guz stawał się coraz większy. Było mi z nim bardzo niewygodnie. Taka sytuacja trwała chyba cały rok, czyli aż 12 miesięcy, wyobrażacie sobie, jak to długo?
Nadszedł dzień, kiedy do gospodarstwa, w którym mieszkałam, zajechał samochód. Wysiadła z niego jakaś pani. Chciała odwiedzić przyjaciółkę, ale pomyliła adres. I w ten właśnie sposób otrzymałam szansę na lepsze życie. Ta pani wezwała pomoc. Na moje podwórko przyjechał patrol dla zwierząt. Byłam już wtedy bardzo chora, dlatego od razu mnie zabrali. Trafiłam do lekarza weterynarii. Zebrało się kilku lekarzy i zastanawiali się, jak mi pomóc. Zrobiono mi badania i okazało się, że będę miała operację. Pewnego dnia, kiedy pan doktor badał mnie kolejny raz, usłyszałam, jak powiedział do innego lekarza: „Jak to się stało, że w karcie zdrowia tego pieska napisano, że ma guz po prawej stronie, a ja widzę, że guz jest po lewej?” – „Ja też pamiętam, że był po prawej.” – Odpowiedział drugi lekarz. Jeszcze chwilę się zastanawiali, a potem poszli do drugiego pokoju, aby sprawdzić moje wyniki badań. Gdy wrócili, guz nie był już po lewej, ale po prawej stronie.
Ich zdziwienie było ogromne. Myśleli, że znowu się pomylili. Pomyślałam, że zdradzę im, dlaczego tak się dzieje. Otóż, ja przerzucałam ten wiszący na moim ciele guz, raz na jedną, raz na drugą stronę, bo było mi ciężko. Pokazałam im, jak to robię.
Nadszedł dzień operacji. Dostałam lekarstwa i zasnęłam bardzo mocno, dlatego nic nie czułam i nie słyszałam. Gdy się obudziłam, moje życie zaczęło się na nowo. Czułam się tak lekko, a to dlatego, że odcięto mi ten paskudny guz, który ważył prawie 5 kg! Na moim ciele pozostał po nim ślad, ale ta rana goiła się szybko. Byłam taka szczęśliwa! Znowu zdrowa!
Prawie 2 lata przebywałam w tzw. domu tymczasowym. Pewnie nie wiecie, co to takiego.
Otóż od czasu, kiedy pani, która przypadkiem wjechała na moje podwórko i już nie przypadkiem, ale dlatego, że jest wrażliwa i kocha zwierzęta, wezwała pomoc, zajęli się mną wolontariusze. Wytłumaczę Wam, co to znaczy. Wolontariusze, to takie osoby, które pomagają innym ludziom lub zwierzętom, gdy tego potrzebują i robią to całkiem za darmo. Jeden z tych wolontariuszy, Pani Sylwia zabrała mnie do swojego domu. Jej dom był dla mnie domem tymczasowym, mogłam w nim mieszkać do czasu, aż znajdzie się ktoś, kto zabierze mnie na zawsze. Pewnie zastanawiacie się, co się stanie, jeśli nikt mnie nie zabierze? Nie martwcie się, Pani Sylwia jest osobą mądrą i odpowiedzialną. Jeśli nikt by mnie nie wziął na zawsze, mogłabym mieszkać u niej lub znalazłaby mi inny dom tymczasowy, gdyby z jakiegoś powodu nie mogła się mną dłużej opiekować.
Marzyłam, że ktoś zechce mnie zabrać na zawsze i mocno mnie pokocha. Jestem 9-letnią nierasową suczką. Jestem duża, ważę 40 kg. Mogę mieszkać na dworze. Nie mam dużych wymagań. Potrzebuję dobrej, ocieplonej budy. Pragnę, aby moja miska była stale pełna wody i abym była codziennie karmiona porcją dobrej karmy dla psów. Czasami muszę odwiedzić weterynarza, np. po to, aby zrobił mi szczepionkę lub podał lek chroniący przed ukąszeniem kleszczy. I mam jeszcze niespodziankę. Lekarze i wolontariusze nauczyli mnie chodzić na smyczy, więc mogę bezpiecznie spacerować. O jedno tylko proszę, nie uwiązujcie mnie na łańcuchu. Żaden pies na to nie zasługuje.
Po długim czasie, gdy prawie straciłam nadzieję, że znajdę nowy, wspaniały dom, pojawiła się Oliwia, moja 6 – letnia przyjaciółka. Oliwia poznała moją historię podczas Akcji Wesprzyj Złotówką Zwierzoprzyjaciela, w której uczestniczyła w swoim przedszkolu. Wówczas wspólnie z mamą podjęła decyzję o objęciu mnie wirtualną adopcją. Nie mogła mnie zabrać do domu, ale mogła mnie wspierać, wpłacając pieniądze na moje utrzymanie i leczenie oraz przekazując dla mnie prezenty.
Jak to w życiu bywa, zarówno szczęście jak i nieszczęścia chodzą parami. Znów pojawiła się iskierka nadziei na lepszy los. Ziściły się moje marzenia o nowym domu. Mała Oliwia, moja wirtualna opiekunka wraz z bratem pożegnała mnie bladym świtem, nie zrażając się mrozem i panującym jeszcze zimowym półmrokiem. Wyjechałam daleko. Teraz mieszkam w nowym domu ze wspaniałymi opiekunami.
Tak się cieszę, że spotkałam dobrych ludzi, którzy mi pomogli. Dziękuję Wam, kochani.
Proszę Cię, gdy zobaczysz cierpiące, chore zwierzę wezwij pomoc, oto jeden z numerów alarmowych 690 280 455. Proszę zapisz go, a jeśli z jakiegoś powodu sam sobie nie poradzisz, poproś o pomoc dorosłych, ale nigdy, nie zostawiaj cierpiących zwierząt bez pomocy. Pamiętaj, jest wielu ludzi, którzy mogą im pomóc. Trzeba tylko te osoby odnaleźć. Czasem to trudne, ale wspólnie z przyjaciółmi dacie radę. Pomagajcie sobie wzajemnie. Powodzenia!
Suczka Lalka

lalka