Właśnie rozpoczęliśmy trudną interwencję.
Zgłoszenie dotyczące bardzo dużej ilości psów. Dramat zwierząt ma trwać od kilku lat. Urzędnicy z gminy wg. treści zgłoszenia nie reagują. Inne instytucje również. Na miejsce docieramy, kiedy urzędy są już zamknięte.
Bez problemu dostrzegamy dużą ilość psów biegających po okolicy, w tym po ruchliwej drodze. Psy są wszędzie, są zajęte poszukiwaniem pożywienia, ale z bezpiecznej odległości obserwują nas.
Docieramy do malutkiego drewnianego domu. Stado psów biegnie z nami… Za chwilę pojawiają się kolejne psy, koty i kolejne psy… Na miejscu starszy, dysfunkcyjny człowiek. Ciężko mu się poruszać. Do tego pojawia się również problem z alkoholem. Mężczyzna chce z nami współpracować, niestety nie wie ile jest psów.
Cześć psów jest nieufna.
Sąsiedzi mówią, że to piekło. Na miejscu rozgrywa się dramat w momencie, gdy pojawiają się szczenięta. Pisk rozrywanych i zagryzanych szczeniąt jest nie do opisania. Auta co chwile zabijają jakieś zwierzę. Psy niedawno skończyły jeść ciało swojego pobratymca, który zginął na ulicy….
Matka rodzicielka, która rozpoczęła historie tego stada ukrywa się w norze pod domem. Zwracamy uwagę, że jedna z suń na pewno karmi. Muszka nie zdążyła doprowadzić nas do swoich młodych…
Po drodze jakimś cudem wolontariuszka dostrzega w jednym z budynków psa. Słychać dziwne dźwięki – to jego ciężki oddech. Piesek próbuje się ukryć, jednak nieudolnie. Z ledwością się porusza, ciężko łapie oddech. Dusi się. Chyba przyszedł umierać w samotności…
Bez namysłu wracamy do auta po transporter. Uff, złapany…
Teraz jeszcze szybko za Muszką prościutko do stodoły. Są! Pięć maluszków. Są wychłodzone. Drżą z zimna. Nie ma już czasu na nic. Zresztą miejsca też brak. Ruszamy do kliniki.
O resztę zwierząt będziemy walczyć później. Stan okruszka Zembuszka jest bardzo zły.